Na warszawskiej Pradze Północ, przy ul. Grodzieńskiej, działa kuźnia Kowale losu, prowadzona przez dwóch mistrzów rzemiosła – Wiesława Górskiego i Jerzego Kamińskiego. To właśnie tam, w przestrzeni pełnej ciężkich narzędzi, rozżarzonych iskier i metalicznych dźwięków, powstają elementy kawiarni Green Caffè Nero.
Kowale losu – każda kawiarnia ma tu swój własny projekt… inne detale, inne akcenty. Dzięki temu żadna nie jest kopią poprzedniej, a wnętrza nabierają niepowtarzalnego charakteru, jakby dusza miejsca była zakuta w żelazie.
Warsztat tętni autentycznością – od zużytych narzędzi, przez zapach metalu i oleju, po dłonie, które od lat formują stal. Każdy ruch jest tu świadectwem pasji i kunsztu. Takich miejsc w Polsce nie ma już wiele, a spotkanie prawdziwych fachowców zajmujących się kowalstwem to dziś nie lada wyzwanie.

Kim jest drykier?
Codzienna praca w kuźni może dla niewprawnego oka wyglądać jak scena sprzed wieków. Drykier – jeden z najstarszych zawodów związanych z kowalstwem artystycznym i użytkowym – właśnie tak pracuje: wykuwa i kształtuje elementy konstrukcyjne, okucia czy dekoracje. W czasach, gdy ręczna robota była podstawą budownictwa i wyposażenia domów, to on stanowił ważną część lokalnych społeczności.
Dziś zawód ten niemal zanikł. Masowa produkcja, taśmy fabryczne i gotowe elementy architektoniczne wypchnęły twórców na margines. Zostały tylko pojedyncze warsztaty, takie jak Kowale losu, które podtrzymują tę tradycję i udowadniają, że ręczna praca nadal ma sens – nie tylko praktyczny, ale i emocjonalny.
Pan Jerzy przyznaje, że wciąż zdarza im się tworzyć elementy, które wyglądają jak sprzed dwustu czy trzystu lat, a czasem podejmują się konserwacji zabytków. Dzięki temu kawałek historii zostaje zachowany – nie w muzeum, lecz w przestrzeni, którą ludzie na co dzień mijają, w której żyją i pracują.

Ręce, które nadają kształt historii
Warsztat Kowali losu pachnie rozgrzanym żelazem i smarem. Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się niepozorne – ciężkie stoły, szlifierki, skrzynki z narzędziami. Ale wystarczy spojrzeć na przedmioty stojące pod ścianami, by zrozumieć, że to nie zwykły warsztat, lecz mała manufaktura historii.
– Już w podstawówce wiedziałem, że chcę to robić – wspomina Pan Jerzy. – Nie lubiłem drewna, ciągnęło mnie do metalu. Jeszcze wtedy nie myślałem, że to zajęcie na całe życie, ale tak się stało – opowiada.
Pasja, która zrodziła się pół wieku temu, nie wygasła. Razem ze swoim wieloletnim współpracownikiem, Panem Wiesławem, codziennie zamienia kawałki metalu w elementy, które nadają przestrzeni charakteru. Balustrady, lampy, detale architektoniczne – to unikatowe dzieła, które często wtopione są w tkankę miasta.

Rytuały rzemieślników
Ich dzień pracy ma swój stały rytm. – Rano, o wpół do siódmej, spotykamy się w warsztacie – opowiada Pan Jerzy. – Najpierw herbatka i rozmowa. Dopiero potem bierzemy się za robotę.
Ale prawdziwy rytuał zaczyna się o dziewiątej. Wtedy – bez względu na to, ile pracy czeka – zamykają warsztat i idą na kawę. – Do Green Caffè Nero! – śmieje się. – Klienci już wiedzą, że o dziewiątej nas nie ma. Jak jesteśmy w warsztacie, to zawsze idziemy. Kawa to świętość.
Dla nich ta przerwa to nie kaprys, ale moment oddechu. Chwila, żeby złapać dystans, porozmawiać i wrócić do pracy z nową energią.

Metal z duszą
Pan Jerzy pracuje w różnych metalach, a największą przyjemność sprawia mu tworzenie czegoś od zera. Często jedyną wskazówką jest opowieść albo komputerowa wizualizacja. – Trzeba wymyślić, jak to zrobić, nie tylko z czego, ale jak połączyć, żeby to wyszło. Czasem to musi być rozbieralne, więc jak przygotować do transportu. Tu jest więcej myślenia i przygotowywania. Jest zadowolenie, jeżeli wszystko się uda i nie trzeba poprawiać.
To, co dla innych jest trudnością, dla niego jest źródłem satysfakcji. – Po tylu latach pracy jest to normalne i naturalne dla nas. Nie mamy ulubionego stylu. Robimy to, czego ludzie oczekują – mówi.
Efekty pracy Pana Jerzego można znaleźć między innymi w wielu warszawskich kawiarniach Green Caffè Nero. Część balustrady na Alejach Jerozolimskich została przez niego odrestaurowana tak, by różnica między oryginałem a nowym elementem była niewidoczna. W lokalu na Placu Trzech Krzyży można z kolei dostrzec fragmenty pochodzące z przedwojennego warszawskiego Ratusza.
– Ciekawie to wygląda i jest to zachowany kawałek historii Warszawy – mówi z dumą.
Rzemiosło pana Jerzego to nie tylko praca z nowymi materiałami. W warsztacie nic się nie marnuje. Każdy skrawek metalu może dostać drugie życie. – Staramy się każdy odpad wykorzystać maksymalnie. I to jest zadowolenie, że tworząc, jednocześnie wykorzystujemy to, co inni by wyrzucili. Zresztą zdarza się, że niektóre rzeczy pozyskujemy na giełdach staroci i przystosowujemy, ulepszamy, dopasowujemy do wnętrza, żeby to zagrało razem z tym, czego projektanci oczekują – opowiada.


Pasja, która trwa
Choć kowale nie liczą już przepracowanych godzin, ich radość widać w każdym słowie. – Kominiarz przychodzi z kalendarzem i mówi ironicznie: “życzę pani szczęścia”, a my staramy się jednak to szczęście dać. Przyjemność sprawia nam to, że ludzie są zadowoleni – mówi Pan Jerzy.
Dzięki takim rzemieślnikom kawa w Green Caffè Nero staje się czymś więcej niż porannym rytuałem. To spotkanie z historią, z unikalnym rzemiosłem i z pasją, która przetrwała pół wieku.
Bo cała nadzieja jest właśnie w ludziach.

