Dziennik

OD FORMY DO FILIŻANKI

Rzemieślnicy, którzy nadają kształt porcelanie
Przewiń po więcej

Żar pieca nagrzanego do ponad 1300°C parzy już od progu. To tutaj porcelana przechodzi próbę ognia - i dopiero po niej staje się trwała i błyszcząca. Gotowa, by znaleźć się na stolikach kawiarni Green Caffè Nero. Tak od 1969 roku wygląda codzienność w fabryce „Lubiana” na Kaszubach. Każdy ruch - odlewanie, malowanie, kontrola jakości - sprawia, że zwyczajny kawałek gliny zamienia się w naczynie, które staje się częścią codziennych rytuałów. Finalnie trafia do rąk gości, którzy z kubkiem ulubionej kawy rozpoczynają swój dzień albo zatrzymują się w jego trakcie na spotkanie z bliskimi czy moment tylko dla siebie.

Gdzie glina spotyka ogień

W halach słychać stukot wózków, syczenie otwieranych pieców, a w powietrzu unosi się suchy, kredowy zapach wypalanej masy. – Trzeba uważać na każdy detal – opowiada Pani Katarzyna, która w „Lubianie” pracuje od ponad dwóch dekad. – Jeśli jest źle przygotowana albo nie zdąży wyschnąć, w piecu pęka i cała robota przepada.
Po uformowaniu i dodaniu uchwytów naczynia trafiają do pieca na tzw. wypał biskwitowy - około 1000°C. Później ma miejsce ich szkliwienie, a matowa filiżanka zmienia się w gładką, lśniącą porcelanę, po czym znowu trafia do pieca, tym razem rozpalonego do ponad 1300°C. Na każdym etapie czuwają nad nią skupione twarze i precyzyjne dłonie rzemieślników fabryki.

Od pokoleń przy porcelanie

W „Lubianie” wszystko powstaje w rytmie, który nie zmienił się od pokoleń – w tych samych piecach, dzięki pracy ludzi, którzy nierzadko spędzili tu całe życie. Nie da się ukryć, że wszyscy są jak jedna wielka rodzina.

  • Mieszkam w tej miejscowości i pracowałam tu na kilku stanowiskach, a od około dwudziestu lat jestem w malarni i naprawdę lubię tę pracę. Moja mama spędziła tu 37 lat jako malarka, od samego początku istnienia zakładu - mówi pani Katarzyna.
    Dziś w tych samych halach spotyka męża, a także syna Jakuba, który trafił tu zaraz po szkole – i został na dobre. Dokładnie pamięta debiutancki fason, który był wdrażany z jego pomocą.
    To moja pierwsza praca – opowiada, pokazując toczek, przy którym spełnia się już od kilkunastu lat. – Od dziecka obserwowałem pracę rodziców. Zawsze mi się podobała, dlatego postanowiłem kontynuować tę, można powiedzieć, małą tradycję rodzinną.

Co przynosi mu największą przyjemność? – Tworzenie nowych projektów i udział w tym sprawia mi frajdę – mówi. Zapytany o trzy słowa opisujące jego pracę, bez wahania wymienia: – Pasja, umiejętność i... doświadczenie - dodaje po chwili.
W fabryce nie brakuje osób, które zaczynały od najprostszych prac, a dziś szkolą kolejne pokolenia rzemieślników. Każdy element przechodzi przez wiele rąk, zanim filiżanka znajdzie swoje miejsce na stole - gotowa, by stać się częścią czyjegoś dnia.

Zarówno Pani Katarzyna, jak i jej syn z uśmiechem wspominają o “chorobie zawodowej”. – Zawsze jak jesteśmy w restauracjach czy kawiarniach, to patrzymy na spód, czy rzeczywiście to jest ten nasz produkt. I często to się zdarza! - mówią z uśmiechem.
Każda filiżanka to efekt doświadczenia i cierpliwości, a także historii rodzin, które przez lata związały się z tym miejscem. W świecie masowej produkcji ta ciągłość i przywiązanie do detalu mają szczególną wartość – przypominają, że za każdym przedmiotem kryją się ludzie i ich opowieści.

Bo cała nadzieja jest właśnie w ludziach.

Use of Cookies